Pomalowałam oczy… błyszczykiem

    Witajcie moje Drogie  Przychodzę dzisiaj do Was z recenzją pewnej nowości, która jest na rynku od zaledwie kilku miesięcy. Z tego co czytałam, cieszy się całkiem dobrymi opiniami. Dlatego postanowiłam ją wypróbować, chociaż byłam do niej nastawiona sceptycznie. Mam cały czas na myśli „Scandaleyes Shadow Paint”. Jest to cień do powiek o nietypowej formie, przypominającej błyszczyk. Kosmetyk znajdziecie w większości drogerii, na półce Rimmel’a. Nie powinnyście się na niego wykosztować, bo cena to jakieś 20 zł, za 10 ml. Wygląd opakowania cieni mnie bardzo rozczarowuje. Przypomina błyszczyk i to kiepskiej jakości. Do tego ilość dostępnych odcieni jest uboga. Jest ich tylko 5. A ja się pytam gdzie jest jakiś niebieski, zielony, różowy czy czarny? Niestety kolorystyka i opakowanie są dla mniej minusem. Na szczęście po otworzeniu było trochę lepiej. Kosmetyk jest bezzapachowy, co uznaję za atut. Cień ma aplikator przypominający szczoteczkę od błyszczyka. Nie mogę jej nic zarzucić. Ale malowanie nie jest wcale takie łatwe. Konsystencja jest dosyć gęsta i ciężko ją nabrać tak, aby nie przesadzić z ilością. Miałam też problemy z równomiernym rozprowadzeniem koloru na powiece. A prześwity ciężko było poprawić, bo kosmetyk szybko zasychał. Ale plus za to, że długo utrzymuje się nad okiem i nie tworzy żadnych grudek. Nie mogę też powiedzieć, że efekt jest zły, bo tak nie jest. Skóra wygląda na delikatnie mokrą po aplikacji cieni. To ciekawy rezultat, ale nie nadaje się w codziennych sytuacjach, raczej widzę go na imprezie czy koncercie. Jaka jest, więc moja opinia? W szkolnej skali, cień by dostał 3. Jak dla mnie ma tyle samo plusów, co minusów. Zdecydowanie nie polecam tym z Was, które lubią tradycyjne cienie. Jeśli jednak chcecie poszaleć i poeksperymentować, to może kosmetyk przypadnie Wam do gustu. Jeśli macie z nim jakieś doświadczenia, to z chęcią o nich poczytam .